.

Bardzo proszę wszystkich czytających o głosowanie w ankiecie umieszczonej na dole strony.
Mam małą chwilę zwątpienia; nie jestem pewny, czy powinienem kontynuować pisanie tej historii i chciałbym poznać Wasze zdanie :)
Dodatkowo zachęcam do zaznaczania "reakcji" pod postami ;)
Z góry dziękuję!

Dead End, 25 grudnia, 4:47

Dziękuję Wszystkim za 1 000 wyświetleń! 
Oby tak dalej :)


Bardzo przepraszam za spóźnienie oraz rozdział, który mocno odstaje stylem od poprzednich. 
Ciągle próbuję czegoś nowego ;)


Zachęcam do głosowania w ankietach na dole strony i zostawienia komentarza. 
Pozdrawiam!


Miłego Czytania!
______________________________




 Pusta ulica niknąca w mroku. 
Zaczyna się jako odnoga Spruce Street, jednej z bocznych uliczek miasteczka. Stojąc na jej początku, nie jesteś w stanie zobaczyć ukrytego w ciemnościach końca. Ludzie jakby zapomnieli o tej drodze. Nikt z niej nie korzysta, w dodatku przez wiele lat obrosła legendą. Nie wiedziano  nawet, jaką nazwę niegdyś nosiła; teraz zwano ją tylko Dead End. Nie było do końca jasne, czy chodziło jedynie o to, że uliczka jest ślepa, czy nazwa miała jakieś bardziej "śmiertelne" pochodzenie.* Po obu jej stronach rósł gęsty ciemny las. Migotało światło starej latarni. Nietknięta warstwa śniegu pokrywała równomiernie chodnik i asfalt.  
Cisza i bezruch.


 ~*~ 

 Samotna postać pogwizdując skręciła na Dead End, niszcząc nieskazitelną powierzchnię śniegu. Szła niespiesznie, ignorując mróz i groźny szum drzew. Patrzyła w niebo usiane gwiazdami. A właściwie patrzył.  Był to chłopak, na oko dziewiętnastoletni. Miał ponad 190 cm wzrostu, niemal chorobliwie szczupłą sylwetkę, a do tego długie rude włosy, intensywnie niebieskie oczy i twarz elfa. Pomimo chłodu nie nosił kurtki, jedynie granatową bluzę, której kaptur naciągnął na głowę. 
 Nie mieszkał w okolicy, jednak słyszał wiele historii o Dead End. Mówiło się, że ludzie giną, często nie docierając nawet do jej połowy. Krążyły plotki o starym domu na końcu ulicy, zamieszkanym przez wiedźmy lub ghule. W niektórych opowieściach złe istoty opanowały okoliczny las. 
Nawet przejeżdżając lub przechodząc Spruce Street niektórzy słyszeli szepty, krzyki lub bliżej niezidentyfikowane dźwięki dobiegające z Dead End i lasu. Nie brakło również wzmianek o błyszczących ślepiach wpatrujących się w przechodniów... 
Cóż, brzmiało to trochę naciąganie, ale i tak są ludzie uwielbiający takie historie. Jednym z nich był właśnie rudowłosy - wiedziony ciekawością, motywowany nudą, postanowił na własnej skórze odczuć klimat Dead End. 
Niestety nic się nie działo. Dotarł już niemal do granicy światła - dalej nie było lamp, jedynie ciemność - gdy zaczął się z lekka nudzić. Zatrzymał się i rozejrzał, ulica wyglądała jednak całkiem zwyczajnie. Wzruszył ramionami, a pogwizdywanie zastąpił śpiewaniem na cały głos "Piece of Me" zespołu Skid Row. 
-Sleazin' in the city | Lookin' for a fight | Got my heels and lookin' pretty |On a Saturday night, night, night! 
Ruszył przed siebie podrygując do rytmu. Minął granicę światła i nie zwalniając brnął przez mrok.
Nie zauważył sylwetki ukrywającej się w zaroślach.  
Przyglądała mu się uważnie, obserwując każdy krok chłopaka.  
Po chwili zniknęła. 


 ~*~ 




Zatrzymał się przed starym budynkiem. Przechylający się w prawą stronę, dość duży, jednak mocno zniszczony. Niektóre z okien zabito deskami, inne były tak brudne, że nie można było nic przez nie zobaczyć. W dachu okrytym zmurszałymi dachówkami widniała ogromna dziura; już przed laty musiał zapaść się spory jego fragment. Dom niemal pochłonął las. Rósł po bokach i z tyłu, prawie sięgając frontowej ściany.  
Do drzwi prowadziło kilka schodków, jednak śnieg nie pozwalał ocenić ich stanu. 
- "Ludzie giną zanim dotrą do połowy Dead End",  mit obalony. Ale faktycznie jest tu jakiś dom. - Rudowłosy uśmiechnął się szeroko. - To teraz sprawdźmy czy znajdę ghula.
Bez wahania podszedł do wiekowych wrót. Dwuskrzydłowe, z dwiema połyskującymi nieśmiało kołatkami. Nie namyślając się pchnął drzwi. Zdziwił się stwierdzając, że nie były zamknięte. Wszedł do środka, zapalając niewielką latarkę wyjętą z kieszeni.
Budynek nie sprawiał wrażenia bezpiecznego, chłopak jednak nic sobie z tego nie robił. Spokojnie wędrował po domu, nie natrafiając na nic ciekawego. Na gzymsie kominka w salonie znalazł kilka ramek na zdjęcia, były jednak bez wyjątku puste. Na piętrze również nie widział niczego interesującego. Ot, pusty i stary dom, nic ponadto. Przez chwilę rozważał wejście na strych, odrzucił jednak ten pomysł, gdy przypomniał sobie stan dachu. Jedynym miejscem, którego jeszcze nie sprawdził była...
- Piwnica. Jeśli tam nic nie znajdę, to widać nie mam tu nic więcej do roboty. - Znów zaczął pogwizdywać, szukając jakichś schodów prowadzących w dół. 
Nie było to jednak tak proste jak myślał. Zaryzykował nawet spacer wokół domu i pukanie w ściany, nie dało to jednak efektu. Był przekonany, że piwnica musi tu być, zaś trudność w znalezieniu wejścia jeszcze bardziej go nakręcała. W końcu zaczął zwracać uwagę na szczegóły. Dostrzegł, że warstwa kurzu na podłodze była znacznie cieńsza na trasie drzwi frontowe-salon, co więcej jedna z książek na regale, przy którym szlak się kończył, wyglądała na całkiem niedawno wyjmowaną. 
Chłopak zaśmiał się serdecznie na widok tak oczywistego tajnego przejścia. Podszedł do półki i odczytał tytuł widniejący na książce. 
- Hmm... „Cul­tes des Gou­les”. Nic mi to nie mówi. Ale ciekawie brzmi! - Wyciągnął rękę próbując zdjąć książkę. 
O dziwo poszło mu to zdecydowanie zbyt łatwo. Nie otwierał jej, bardziej zainteresowany regałem. Na jego tylnej ścianie zauważył dźwignię. Przesunął ją w górę. 
Regał odskoczył od ściany, ukazując niewielką ciemną szparę. Rudowłosy bez zastanowienia chwycił za nią i pociągnął do siebie. 
Jego oczom ukazał się niewielki pokój. Uśmiechnął się, widząc schody znajdujące się po prawej stronie pomieszczenia. Od razu do nich podszedł, a gdy przekonał się, że są w miarę stabilne, rozpoczął schodzenie w dół. 
Piwnica została podzielona na pomniejsze pokoje, niektóre nawet z drzwiami, jednak nie dostrzegł w nich nic ciekawego - jedynie kilka sztuk starych mebli, niektórych nawet zdatnych do użytku. Już miał zawrócić, gdy za jednymi z zamkniętych drzwi dostrzegł światło. Wyszczerzył zęby i zgasił latarkę.  Podszedł do drzwi i otworzył je z impetem. Uderzyły o ścianę, zaś chłopak dostrzegł przebywające w pomieszczeniu dwie postacie. Jedna z nich miała czarne włosy i stała pod przeciwległą ścianą. Druga, z włosami w kolorze blond, czuwała na środku pomieszczenia. Obie patrzyły na niego.
- Cześć! Jestem Dominik. - powiedział głośno, uśmiechając się od ucha do ucha. - Czy to wy jesteście tymi ghulami albo wiedźmami, które ponoć tu mieszkają? Bardzo chciałem was poznać.  
Po tych słowach bez skrępowania wszedł do pokoju. 
Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. 


~*~  


 Gdy przez kilka dni Dominik nie dał znaku życia, został przez okolicznych dopisany do listy ofiar Dead End. 
~*~  

    __________________________________________________________________________ 

*w języku angielskim dead end oznacza ślepą uliczkę; samo dead można przetłumaczyć jako martwy, nieżywy. -przyp.autora. 

Prezentowana tu wersja jest wersją beta, co oznacza, że nie przeszła żadnej korekty.

Alexander VI

Chcesz wiedzieć, kiedy spodziewać się następnego rozdziału? 
Rzuć okiem na Spis Treści! 
Od dziś znajdziesz tam przewidywaną datę publikacji kolejnej części :)

Zapraszam i życzę miłego czytania!

Pozdrawiam, Dziwek Szatana


PS. Bardzo proszę o głosowanie w ankietach umieszczonych na dole strony. Z góry dziękuję!

_________________________________________________________________

Ostrzeżenie! 
W poście występuje słownictwo uznawane za wulgarne. Czytasz na własne ryzyko! 

_________________________________________________________________


Szkarłatna ciecz rozprysnęła się po ścianie, podłodze i ubraniach obu mężczyzn.
Alex splunął krwią i resztkami kilku zębów. Dotknął językiem roztrzaskanej wargi. W tym samym czasie Sebastian rozcierał zakrwawione knykcie. Obaj patrzyli w przestrzeń.
W końcu ich spojrzenia się spotkały, a na twarzach wykwitły krzywe uśmiechy.
- Jak za starych czasów, co?   - rzucił blondyn z szelmowskim błyskiem w oku.
- Taa... - zaśmiał się. - Alexander, Profesjonalny Worek Treningowy, zawsze do usług.
Blondyn zawtórował. Dobry humor nie opuszczał ich przez kilka chwil, spędzonych na wspominkach. Niestety parę sekund później między nimi znów zapanowała nieznośna cisza. Sebastian westchnął, po czym usiadł obok Alexa. Zmarszczył brwi, przymknął powieki, a podbródek skierował ku sufitowi.
-A tak trochę poważniej... Słuchaj, siedzisz związany w jakimś dziwnym, ewidentnie podejrzanym pomieszczeniu, w towarzystwie "Gościa od Ciężkich Przypadków" - zaczął cicho. - Trafiłeś tu zaatakowany po próbie ujawnienia i przesłania myśli ludzkiej dziewczynie, w dodatku byłby to drugi raz (potwierdzono, że się zdradziłeś). Jak wiesz, to jedno z najcięższych przestępstw, jakie jeden z nas może popełnić. Jeszcze żyjesz, co powinno przynajmniej trochę cię zdziwić. Zamiast jakoś zainteresować się swoim losem, masz go gdzieś, a jedyne pytanie jakie zadajesz, dotyczy tej nieszczęsnej dziewczyny, która według naszych praw powinna leżeć trupem razem z tobą. - blondyn zamilkł na chwilę, szeroko otwierając oczy i patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem.  - Co do jasnej cholery jest z tobą nie tak?
Alexander otarł płynącą po brodzie strużkę krwi wierzchem dłoni.
No właśnie, co było z nim nie tak?
Nie potrafił odpowiedzieć.

Unikał wzroku towarzysza, uparcie wpatrując się w własne dłonie. Podciągnął kolana pod brodę obejmując je ramionami. Minęły może dwie minuty, po których Sebastian stracił cierpliwość.
- A pierdol się - prychnął. - Nie musisz mi się tłumaczyć, ale byłoby to miłe, choćby ze względu na starą znajomość... - tu znacząco spojrzał na Alexa. - Wiedz, że Viljar ci nie odpuści. On nigdy nie odpuszcza.  - powiedział twardo. Milczał przez chwilę. - Jeśli nic mi nie powiesz, nie będę w stanie cię bronić... - dodał niemal szeptem.
-Masz papierosa?
Blondyn ogromnymi oczami spojrzał na Alexandra. Ten, jak gdyby nigdy nic, wyprostował się i oparł plecy o ścianę, kierując obojętny wzrok na sufit. Dopiero po chwili dostrzegł zdziwienie przyjaciela.
-No co? - Alex uniósł brwi.
-Od kiedy palisz?
-Od teraz.
Sebastian zaśmiał się, po czym powolnym ruchem wyjął srebrna papierośnicę i podał ją przyjacielowi. Alexander przez chwilę obracał przedmiot w dłoniach. W końcu wyjął jednego papierosa i umieścił go w kąciku ust. Już miał zapytać o ogień, kiedy usłyszał cichy trzask i papieros zapalił się sam.
-Nie ma za co. - powiedział spokojnie blondyn, chowając papierośnicę do kieszeni.
-Ty...?- zaczął Alex, jednak przyjaciel nie dał mu dokończyć.
-Wyższy poziom wtajemniczenia. Jeśli uda ci się przeżyć jeszcze jakieś 200 lat, możesz się bardzo zdziwić nowymi talentami.
Alexander uśmiechnął się krzywo. Jeśli uda się przeżyć... Ta..
Zdawał sobie sprawę, że nazwanie jego sytuacji kiepską, jest zwykłym niedomówieniem. Niespodziewanie jednak nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Ciągle liczyła się tylko dziewczyna. Myślał o jej zielonych oczach, czarnych włosach, łzach na policzkach... Niemal czuł dotyk jej ciała, rozpamiętywał chwilę, gdy trzymał ją w objęciach. Wydawało mu się, że jest w stanie nawet czuć jej ból. Raniło go wspomnienie pokaleczonych dłoni. Lecz dlaczego?
Nie pamiętał, by jako człowiek kiedykolwiek czuł coś takiego. Z drugiej strony, ludzkie życie było dla niego tylko mglistym zlepkiem niepowiązanych scen. Nie wiedział, jakim był człowiekiem, z pełną świadomością mógł jednak przyznać, że po przemianie nie za bardzo się sprawdził. Pomimo starań nadal był największym słabeuszem wśród znanych Kawalerzystów. Był również najmłodszym, który stracił Królową.
Drgnął.
Wydawało mu się, że znalazł porównanie do obecnego stanu. Ale... Było ono absurdalne. Zdecydowanie zbyt pokręcone, by można je uznać za prawdziwe. To przecież niemożliwe, żeby...
W tej samej chwili usłyszał zbliżające się kroki za ścianą.
Sebastian w mgnieniu oka wstał, stając na środku pomieszczenia gotów do walki w razie konieczności. Jego prawa dłoń zmieniła się; długie i ostre pazury w kolorze srebra były tymi samymi, które przebiły nie tak dawno ciało Alexa.
Sam Alexander odrzucił papierosa i nieporadnie stanął na nogi. Więzy trochę mu przeszkadzały. Obaj wiedzieli, że niewiele mogą zdziałać - kroki należały do kilku osób. I domyślali się, kim one są.

To mogła być ostatnia szansa, żeby zwierzyć się przyjacielowi z swoich podejrzeń.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a Alexander przełknął ślinę.
-Ona jest Królową. - powiedział. -Wiem, że to niemożliwe, ale czuję ją dokładnie jak Katherine.

Alexander V

Ostrzeżenie! 
W poście występuje słownictwo uznawane za wulgarne. Czytasz na własne ryzyko! 

_________________________________________________________________

Ciemność.
Nieznana przestrzeń. Nie widać granic, nie czuć dotyku.
Jakby zawieszony w czarnej otchłani.
Lecz... Kim jest?
Brak tożsamości. Brak ciała. Brak wspomnienia. Brak... wszystkiego.
Co się stało? Jak tu trafił?
Nikt w Nicości.
Tak wygląda śmierć?
...Czym jest śmierć?
Ciemność. Wciąż ciemność.
Nagle... Coś szarpie do przodu. Uczucie ruchu w pustce. Wybuch bieli.
Głos.

~*~

-Ale serio, ciebie naprawdę zdrowo popierdoliło!
Krzyk wyrwał go z głębokiego snu. Alexander otworzył oczy i niemal natychmiast je zamknął oślepiony ostrym światłem. Po chwili podjął kolejną próbę, i ta zakończyła się nieco lepiej. Nieprzytomnie rozejrzał się, chcąc zidentyfikować miejsce, w którym się znalazł.
-Ej, Ziemia do Alexa! - ten sam głos co wcześniej, dźwięk uderzenia, a następnie piekący ból na policzku. -Będziesz się musiał nieźle tłumaczyć.
Spojrzał prosto przed siebie, napotykając wpatrzone w niego gniewne oczy.
Przełknął ślinę, a do repertuaru dołączył kolejny ból. Skrzywił się. No tak, potrzeba czasu by całkowicie wyleczyć wszystkie rany. Przez chwilę zastanawiał się, czy będzie w stanie mówić. Powinien zaryzykować?

Nim zdążył się namyślić, oberwał jeszcze raz. Zrezygnował z prób mówienia by dokładniej przyjrzeć się bijącemu. Tak jak się spodziewał, znał tego człowieka. Choć... człowiek to nie do końca odpowiednie słowo.
-S-Sebastian...-wymamrotał.
Mężczyzna przewrócił oczami, a po chwili uśmiechnął się szeroko. Poprzedni gniew nagle się ulotnił.
-Przynajmniej poznajesz starego kumpla. Już myślałem, że jakieś robactwo zeżarło ci mózg.
Alexander obserwował, jak jego towarzysz oddala się i zaczyna maszerować tam i z powrotem wzdłuż przeciwnej ściany. Na twarzy faceta widniał wyraz głębokiego zamyślenia. Zmienny jak zwykle...
Alex miał teraz dobrą okazję, by przyjrzeć się otoczeniu.
Wilgotny i dość ciemny pokój, którego ściany tworzyły nieoszlifowane belki starego drewna.
Podłoga, a właściwie klepisko, z górą kurzu w kątach i połamanym drewnianym krzesłem po prawej stronie pomieszczenia. Na przeciwległej ścianie znajdowały się prawie niewidoczne drzwi, zbudowane z tego samego rodzaju drewna co ściany. Nie było żadnych okien; jedynym źródłem światła była samotna goła żarówka, wisząca na kilku centymetrach kabla na środku sufitu. Świeciła bardzo słabo, przez co w kątach panował półmrok. Pomimo tego raziła jego oczy, dopiero teraz przyzwyczajające się do jasności.
Sam Alexander siedział na ziemi obok niedbale rzuconej skrzynki po owocach. Ze zdziwieniem dostrzegł, że kostki i nadgarstki ma związane sznurem. Pociągnął. Mocne węzły.
Dał sobie spokój, słusznie zauważając, że są teraz jego najmniejszym zmartwieniem.
Skierował swój wzrok na Sebastiana.
Niewiele się zmienił przez ten czas. Wysoki, szczupły i muskularny, dzięki wielu godzinom treningów. Szopa blond włosów do połowy pleców i niesforna grzywka sięgająca podbródka; wciąż odsuwał ją z twarzy w górę, mechanicznym już gestem. Twarz o dość subtelnych rysach, można nawet zaryzykować określenie "kobiecych"; pełne wargi, krótki i całkiem zgrabny nos, ozdobiony kilkoma piegami, stalowo-zielone oczy. Wystające kości policzkowe i męska linia żuchwy, sprawiające, że policzki wydawały się lekko wklęsłe. Do tego skórzana kurtka z rękawami podwiniętymi do łokci, na nadgarstku kilka srebrnych bransoletek i skórzana pieszczocha nabita ćwiekami; obcisłe ciemne spodnie, czarne glany z niebieskimi sznurówkami na nogach.
W normalnych okolicznościach cieszyłby się z tego spotkania.
Nie widzieli się już od kilku miesięcy. Właściwie stracili kontakt niedługo po "Przeklętej Nocy", jak zwykli ją nazywać. Wzdrygnął się na samą myśl.

Obaj należeli do tej samej Królowej, ich status jednak się różnił.
Sebastian był najlepszym z wojowników i obrońców Katherine. Dodatkowo łączyło ich podobne poczucie humoru, dlatego czasami wzywano go, gdy Królowa miewała zły nastrój. Cieszący się powszechną sympatią i szacunkiem, sypiący żartami pomimo zmiennego charakteru. Krążyły plotki, że jest ulubieńcem i najbardziej prawdopodobnym Mężem.
Alexander był najmłodszym Kawalerzystą. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza ciągłym zamyśleniem i melancholią. Starsi stażem Rycerze trzymali go na dystans, jedynie Sebastian, wyznaczony jako jego opiekun, utrzymywał z nim w miarę przyjacielskie stosunki. Co więcej, często ratował mu tyłek, kiedy nieopatrznie zaraził Katherine swoim smutkiem.
Nie miał szczególnych wojskowych talentów, za plecami nazywano go zabaweczką i kaprysem Królowej.

Po ataku Demonów Snów blondyn został najstarszym żywym Kawalerzystą. Już wtedy jego zdolności walki były szeroko znane, dlatego został gorąco przyjęty, kiedy tylko wyraził chęć przyłączenia się do Viljara. Ba! W krótkim czasie stał się jednym z przywódców, wyspecjalizowanym w zajmowaniu się trudnymi przypadkami. To właśnie niepokoiło Alexa.
Czy dziewczynie zagrażał wyjątkowo paskudny Demon? Czy Sebastian pozbył się go? Czy w tej sytuacji dziewczyna jeszcze żyje? Uporczywe myśli nie dawały mu spokoju.
Nagle blondyn przerwał maszerowanie i spojrzał prosto na Alexandra. Przygryzał wargę wciąż intensywnie o czymś myśląc. Podszedł kilka kroków do przodu, w efekcie stając tuż przed skrępowanym kolegą.
-I co ja mam z tobą kurwa zrobić? - westchnął, klękając obok Alexa. - Zjebałeś.
Nie wiedział o co chodzi. Po co ma cokolwiek robić z nim? Teraz liczy się dziewczyna i Demon, który mógł ją dopaść. Bo... Sebastian sobie poradził, prawda? Zawsze sobie radził. A to, że sam zjebał... Doskonale o tym wiedział. Zawsze, czegokolwiek się dotknął, cokolwiek zrobił.
Poczuł nagłe ukłucie niepokoju. Blondyn przeklinał trochę częściej niż zwykle. Kiedyś oznaczało to wpływ silnych emocji. Czy nadal tak jest?
Dlaczego Sebastian miałby czuć jakieś silne emocje?
Mózg Alexandra bardzo powoli budził się do życia.
-Czy.. Czy coś się jej stało? - wyrzucił siebie, patrząc w zielone oczy z nadzieją, że się myli.
Blondyn znieruchomiał na chwilę, z niedowierzaniem spoglądając na przyjaciela, następnie z całą siłą uderzył go prawym sierpowym w twarz.


Sztokholm, 24 grudnia, 3:15

 Miasto oświetlone świątecznymi dekoracjami. Choinki, lampki, migoczące gwiazdy... atmosfera Bożego Narodzenia. Nieliczni przechodnie, podążający w tylko sobie znanych kierunkach.
Lodowate powietrze sprawiające, że za każdym ciągnął się obłoczek pary. Twarze zakryte szalikami, postawione kołnierze.
Most Västerbron.
Samotna postać wtapiająca się bezruchem w tło.
Opierający się o barierkę wysoki i barczysty osobnik.
Ciemne ubranie bez jakichkolwiek znaków szczególnych. Długie, kruczoczarne włosy zakrywające twarz. Ukryte w mroku oczy, trzydniowy zarost na silnie męskim obliczu. Ciężkie buty, na dłoniach rękawiczki bez palców. Na kilku paznokciach zdrapane resztki czarnego lakieru. Papieros między palcami prawej ręki. Strużka dymu leniwie rysująca wzory w mroźnym powietrzu.
I nagły ruch, zakłócający spokojną scenerię.

Einar Rasmusson głęboko zaciągnął się papierosem. Niespiesznie wypuścił dym, kierując swoje spojrzenie na wody Riddarfjärden.
"A gdyby tak skoczyć? " - przemknęło mu przez myśl. Skwitował to krzywym uśmiechem. Nie był w stanie zliczyć, ile razy planował własną śmierć. Tak właściwie... co go powstrzymywało? Nie miał nic, żadnego powodu, dla którego mógłby żyć.
- Może po prostu chciałbym być bardziej oryginalny niż te masy samobójców z okresu świąt? -westchnął, po czym zniżył trochę głos - Jeszcze by sobie ktoś pomyślał, że tęsknię za rodziną. Że tęsknię za kimkolwiek. Ble.
Jeszcze raz wciągnął dym w płuca, zamykając na chwilę powieki.
-Co przeszkadza ci w byciu jednym z wielu? - cichy głos mówił mu prosto do ucha.
Einar zakrztusił się, szeroko otwierając oczy. Spojrzał w bok, chcąc sprawdzić, komu udało się podejść tak blisko. Chwilę wcześniej nikogo tu nie było, mógłby przysiąc. Poza tym, nie słyszał kroków...
Był pewny, że ma zwidy.
Krótkowłosa blondynka z tęczówkami w odcieniu fioletu, uśmiechająca się do niego lekko. Pod jej prawym okiem widniał dziwny malunek błyskawicy. Niezwykle piękna.
Serce zaczęło mu walić. Coś było nie tak.
-Vega... Dałabyś spokój. - Kolejny głos, tym razem w oddali. Rzucił okiem w jego kierunku. Druga dziewczyna, Azjatka, równie oszałamiająca jak blondynka. Teraz zrozumiał, co sprawiło, że scena ta wyglądała jak złudzenie. Obie miały na sobie cylindry i fraki, co przy takim mrozie wydawało mu się wręcz niewyobrażalne.
-Cz-czego chcecie? - wykrztusił z siebie, błądząc wzrokiem między jedną a drugą.
-Jesteś Einar Rasmusson, prawda? - powiedziała szybko blondynka.
Spojrzał jej w oczy i powoli skinął głową. O co im chodzi?
-Świetnie! - Vega mrugnęła do swojej towarzyszki. - A teraz odpowiedz na moje pytanie.
Widząc jego skołowaną minę blondynka zaśmiała się lekko. Była urocza, gdy się śmiała, nawet gdy ten śmiech podszyty był drwiną. Poważniejąc spojrzała mu prosto w oczy.
-Pytałam: Co przeszkadza ci w byciu jednym z wielu? - rzuciła puszczając do niego oko.
-To nudne - wypalił natychmiast. -Po co być jednym z wielu, skoro można być Kimś?
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Vegi. Poczuł dziwne ciepło, którego nie rozumiał. Całkiem zapomniał, że nie są tu sami. Oczarowała go.
-Tego właśnie szukałam. - nie przestając się uśmiechać, zbliżyła się do niego. Złapała jego kurtkę tuż pod szyją i przyciągnęła do siebie. Jego serce pompowało krew coraz gwałtowniej, a ich nosy niemal stykały się ze sobą. -Obiecuję, że już nie będziesz się nudził.
Ostatnim co poczuł był dotyk jej warg na swoich.
Stracił przytomność.

~*~

W miejscu, gdzie wcześniej stał czarnowłosy mężczyzna, leżał dymiący jeszcze niedopałek.

~*~

Na pustej ulicy zerwał się wiatr.

Alexander IV

Od autora:
Można powiedzieć, że nastąpiła mała reaktywacja bloga, przynajmniej z mojej strony. Nie wiem, jak długo potrwa, pewnie bardzo krótko, ale zawsze to jakieś popchnięcie historii do przodu. 
Postanowiłem wrócić, ponieważ Pewna Przyjaciółka bardzo chciała poznać dalszy ciąg, a mnie naszła ochota na pisanie. 
Podejrzewam, że obecne fragmenty mogą się różnic od pierwotnej wersji, pracuję jednak nad powrotem do tamtego stylu. Mam nadzieję, że będzie Wam się miło czytało i zostawicie po sobie jakieś komentarze ;) 
Pozdrawiam Wszystkich Czytających, 
Wasz Dziwek Szatana 


PS. Dla Victorii specjalne pozdrowienia od Vegi i Xiayu :D 
PS 2. Reaktywacja bez porozumienia z autorką historii Gabrieli. 
______________________________________________


Wciąż nie rozumiał, co jeszcze tu robi. Wykonał swoje zadanie, pozbywając się Demona. Powinien był już dawno stąd odejść.
Ale nie mógł.
Co trzymało go w tym miejscu?

Spacerował okolicznymi uliczkami, sondując otoczenie przy pomocy zmysłów. Zwłaszcza tym wewnętrznym, który zawsze zapowiadał zagrożenie i pozwalał go uniknąć.
Niczego nie wyczuwał.
Był tu zupełnie sam.
Cicho westchnął znów spoglądając w rozgwieżdżone niebo.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. O co chodziło Demonowi? Kim była ta dziewczyna? Skąd pomysł, że mógłby być jej Kawalerzystą? Przecież wyraźnie nie należała do jego świata…
Nagle coś wyrwało go z zamyślenia. Rozejrzał się błędnym wzrokiem dookoła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z czyjejś obecności. Do jego uszu doszedł cichy płacz. Podążył za dźwiękiem, korzystając z swoich maskujących zdolności.
Zobaczył ją.
Ta sama zielonooka dziewczyna, którą uratował przed upadkiem. Biegła prosto przed siebie, przecinając miejsce ich wcześniejszego spotkania. Znów poczuł znajome szarpnięcie, w tym samym momencie dostrzegając, że po raz kolejny straciła równowagę. Ruszył do przodu.
Następnym, co zobaczył, był zabarwiony purpurą lód.
Nie zdążył?
Nie… Dopiero teraz poczuł ostry ból przeszywający ciało i gorącą krew spływającą z rany na piersi. Spojrzał w dół, dostrzegając pięć długich pazurów wystających z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jego mostek. Wyglądały znajomo. Czy miał rację? Ostrożnym ruchem odwrócił głowę, chcąc dostrzec napastnika i potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie zdołał tego zrobić, gdyż nowa fala bólu ugodziła w jego zmysły. Agresor wyrwał pazury i uderzył Alexandra w tył czaszki. Ten upadł na kolana, bezgłośnie łapiąc powietrze.
Dziewczyna była tuż obok, jednak nie mogła go dostrzec ani usłyszeć. Wciąż płakała. Chciał ją jakoś pocieszyć, niestety wszelkie próby przekazania myśli tłumił ból. Dlaczego płacze? Czemu wróciła? Kim jest? Jak to się dzieje, że reaguje na nią tak, jak na swoją Królową? Dlaczego...
Nagle zmroziła go nieprzyjemna myśl. Całkiem zapomniał o napastniku. Myśl Alex, myśl. Skupił się na przesłaniu dziewczynie nakazu ucieczki. Już prawie mu się udało, gdy pazury po raz kolejny zagłębiły się w jego ciele. Tym razem przebiły mu gardło. Krztusząc się własną krwią upadł na lód obok niej.
 Widząc jej ciało wstrząsane szlochem sam odczuł dziwny rodzaj bólu. Zupełnie inny, niż ten fizyczny. Całkowicie mu nieznany. Wyciągnął drżącą dłoń w jej stronę.
Już prawie dotykał jej czarnych włosów, gdy jego myśli spowiła ciemność.

Czy kontynuować pisanie?