.

Bardzo proszę wszystkich czytających o głosowanie w ankiecie umieszczonej na dole strony.
Mam małą chwilę zwątpienia; nie jestem pewny, czy powinienem kontynuować pisanie tej historii i chciałbym poznać Wasze zdanie :)
Dodatkowo zachęcam do zaznaczania "reakcji" pod postami ;)
Z góry dziękuję!

Dead End, 25 grudnia, 4:47

Dziękuję Wszystkim za 1 000 wyświetleń! 
Oby tak dalej :)


Bardzo przepraszam za spóźnienie oraz rozdział, który mocno odstaje stylem od poprzednich. 
Ciągle próbuję czegoś nowego ;)


Zachęcam do głosowania w ankietach na dole strony i zostawienia komentarza. 
Pozdrawiam!


Miłego Czytania!
______________________________




 Pusta ulica niknąca w mroku. 
Zaczyna się jako odnoga Spruce Street, jednej z bocznych uliczek miasteczka. Stojąc na jej początku, nie jesteś w stanie zobaczyć ukrytego w ciemnościach końca. Ludzie jakby zapomnieli o tej drodze. Nikt z niej nie korzysta, w dodatku przez wiele lat obrosła legendą. Nie wiedziano  nawet, jaką nazwę niegdyś nosiła; teraz zwano ją tylko Dead End. Nie było do końca jasne, czy chodziło jedynie o to, że uliczka jest ślepa, czy nazwa miała jakieś bardziej "śmiertelne" pochodzenie.* Po obu jej stronach rósł gęsty ciemny las. Migotało światło starej latarni. Nietknięta warstwa śniegu pokrywała równomiernie chodnik i asfalt.  
Cisza i bezruch.


 ~*~ 

 Samotna postać pogwizdując skręciła na Dead End, niszcząc nieskazitelną powierzchnię śniegu. Szła niespiesznie, ignorując mróz i groźny szum drzew. Patrzyła w niebo usiane gwiazdami. A właściwie patrzył.  Był to chłopak, na oko dziewiętnastoletni. Miał ponad 190 cm wzrostu, niemal chorobliwie szczupłą sylwetkę, a do tego długie rude włosy, intensywnie niebieskie oczy i twarz elfa. Pomimo chłodu nie nosił kurtki, jedynie granatową bluzę, której kaptur naciągnął na głowę. 
 Nie mieszkał w okolicy, jednak słyszał wiele historii o Dead End. Mówiło się, że ludzie giną, często nie docierając nawet do jej połowy. Krążyły plotki o starym domu na końcu ulicy, zamieszkanym przez wiedźmy lub ghule. W niektórych opowieściach złe istoty opanowały okoliczny las. 
Nawet przejeżdżając lub przechodząc Spruce Street niektórzy słyszeli szepty, krzyki lub bliżej niezidentyfikowane dźwięki dobiegające z Dead End i lasu. Nie brakło również wzmianek o błyszczących ślepiach wpatrujących się w przechodniów... 
Cóż, brzmiało to trochę naciąganie, ale i tak są ludzie uwielbiający takie historie. Jednym z nich był właśnie rudowłosy - wiedziony ciekawością, motywowany nudą, postanowił na własnej skórze odczuć klimat Dead End. 
Niestety nic się nie działo. Dotarł już niemal do granicy światła - dalej nie było lamp, jedynie ciemność - gdy zaczął się z lekka nudzić. Zatrzymał się i rozejrzał, ulica wyglądała jednak całkiem zwyczajnie. Wzruszył ramionami, a pogwizdywanie zastąpił śpiewaniem na cały głos "Piece of Me" zespołu Skid Row. 
-Sleazin' in the city | Lookin' for a fight | Got my heels and lookin' pretty |On a Saturday night, night, night! 
Ruszył przed siebie podrygując do rytmu. Minął granicę światła i nie zwalniając brnął przez mrok.
Nie zauważył sylwetki ukrywającej się w zaroślach.  
Przyglądała mu się uważnie, obserwując każdy krok chłopaka.  
Po chwili zniknęła. 


 ~*~ 




Zatrzymał się przed starym budynkiem. Przechylający się w prawą stronę, dość duży, jednak mocno zniszczony. Niektóre z okien zabito deskami, inne były tak brudne, że nie można było nic przez nie zobaczyć. W dachu okrytym zmurszałymi dachówkami widniała ogromna dziura; już przed laty musiał zapaść się spory jego fragment. Dom niemal pochłonął las. Rósł po bokach i z tyłu, prawie sięgając frontowej ściany.  
Do drzwi prowadziło kilka schodków, jednak śnieg nie pozwalał ocenić ich stanu. 
- "Ludzie giną zanim dotrą do połowy Dead End",  mit obalony. Ale faktycznie jest tu jakiś dom. - Rudowłosy uśmiechnął się szeroko. - To teraz sprawdźmy czy znajdę ghula.
Bez wahania podszedł do wiekowych wrót. Dwuskrzydłowe, z dwiema połyskującymi nieśmiało kołatkami. Nie namyślając się pchnął drzwi. Zdziwił się stwierdzając, że nie były zamknięte. Wszedł do środka, zapalając niewielką latarkę wyjętą z kieszeni.
Budynek nie sprawiał wrażenia bezpiecznego, chłopak jednak nic sobie z tego nie robił. Spokojnie wędrował po domu, nie natrafiając na nic ciekawego. Na gzymsie kominka w salonie znalazł kilka ramek na zdjęcia, były jednak bez wyjątku puste. Na piętrze również nie widział niczego interesującego. Ot, pusty i stary dom, nic ponadto. Przez chwilę rozważał wejście na strych, odrzucił jednak ten pomysł, gdy przypomniał sobie stan dachu. Jedynym miejscem, którego jeszcze nie sprawdził była...
- Piwnica. Jeśli tam nic nie znajdę, to widać nie mam tu nic więcej do roboty. - Znów zaczął pogwizdywać, szukając jakichś schodów prowadzących w dół. 
Nie było to jednak tak proste jak myślał. Zaryzykował nawet spacer wokół domu i pukanie w ściany, nie dało to jednak efektu. Był przekonany, że piwnica musi tu być, zaś trudność w znalezieniu wejścia jeszcze bardziej go nakręcała. W końcu zaczął zwracać uwagę na szczegóły. Dostrzegł, że warstwa kurzu na podłodze była znacznie cieńsza na trasie drzwi frontowe-salon, co więcej jedna z książek na regale, przy którym szlak się kończył, wyglądała na całkiem niedawno wyjmowaną. 
Chłopak zaśmiał się serdecznie na widok tak oczywistego tajnego przejścia. Podszedł do półki i odczytał tytuł widniejący na książce. 
- Hmm... „Cul­tes des Gou­les”. Nic mi to nie mówi. Ale ciekawie brzmi! - Wyciągnął rękę próbując zdjąć książkę. 
O dziwo poszło mu to zdecydowanie zbyt łatwo. Nie otwierał jej, bardziej zainteresowany regałem. Na jego tylnej ścianie zauważył dźwignię. Przesunął ją w górę. 
Regał odskoczył od ściany, ukazując niewielką ciemną szparę. Rudowłosy bez zastanowienia chwycił za nią i pociągnął do siebie. 
Jego oczom ukazał się niewielki pokój. Uśmiechnął się, widząc schody znajdujące się po prawej stronie pomieszczenia. Od razu do nich podszedł, a gdy przekonał się, że są w miarę stabilne, rozpoczął schodzenie w dół. 
Piwnica została podzielona na pomniejsze pokoje, niektóre nawet z drzwiami, jednak nie dostrzegł w nich nic ciekawego - jedynie kilka sztuk starych mebli, niektórych nawet zdatnych do użytku. Już miał zawrócić, gdy za jednymi z zamkniętych drzwi dostrzegł światło. Wyszczerzył zęby i zgasił latarkę.  Podszedł do drzwi i otworzył je z impetem. Uderzyły o ścianę, zaś chłopak dostrzegł przebywające w pomieszczeniu dwie postacie. Jedna z nich miała czarne włosy i stała pod przeciwległą ścianą. Druga, z włosami w kolorze blond, czuwała na środku pomieszczenia. Obie patrzyły na niego.
- Cześć! Jestem Dominik. - powiedział głośno, uśmiechając się od ucha do ucha. - Czy to wy jesteście tymi ghulami albo wiedźmami, które ponoć tu mieszkają? Bardzo chciałem was poznać.  
Po tych słowach bez skrępowania wszedł do pokoju. 
Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. 


~*~  


 Gdy przez kilka dni Dominik nie dał znaku życia, został przez okolicznych dopisany do listy ofiar Dead End. 
~*~  

    __________________________________________________________________________ 

*w języku angielskim dead end oznacza ślepą uliczkę; samo dead można przetłumaczyć jako martwy, nieżywy. -przyp.autora. 

Prezentowana tu wersja jest wersją beta, co oznacza, że nie przeszła żadnej korekty.

Alexander VI

Chcesz wiedzieć, kiedy spodziewać się następnego rozdziału? 
Rzuć okiem na Spis Treści! 
Od dziś znajdziesz tam przewidywaną datę publikacji kolejnej części :)

Zapraszam i życzę miłego czytania!

Pozdrawiam, Dziwek Szatana


PS. Bardzo proszę o głosowanie w ankietach umieszczonych na dole strony. Z góry dziękuję!

_________________________________________________________________

Ostrzeżenie! 
W poście występuje słownictwo uznawane za wulgarne. Czytasz na własne ryzyko! 

_________________________________________________________________


Szkarłatna ciecz rozprysnęła się po ścianie, podłodze i ubraniach obu mężczyzn.
Alex splunął krwią i resztkami kilku zębów. Dotknął językiem roztrzaskanej wargi. W tym samym czasie Sebastian rozcierał zakrwawione knykcie. Obaj patrzyli w przestrzeń.
W końcu ich spojrzenia się spotkały, a na twarzach wykwitły krzywe uśmiechy.
- Jak za starych czasów, co?   - rzucił blondyn z szelmowskim błyskiem w oku.
- Taa... - zaśmiał się. - Alexander, Profesjonalny Worek Treningowy, zawsze do usług.
Blondyn zawtórował. Dobry humor nie opuszczał ich przez kilka chwil, spędzonych na wspominkach. Niestety parę sekund później między nimi znów zapanowała nieznośna cisza. Sebastian westchnął, po czym usiadł obok Alexa. Zmarszczył brwi, przymknął powieki, a podbródek skierował ku sufitowi.
-A tak trochę poważniej... Słuchaj, siedzisz związany w jakimś dziwnym, ewidentnie podejrzanym pomieszczeniu, w towarzystwie "Gościa od Ciężkich Przypadków" - zaczął cicho. - Trafiłeś tu zaatakowany po próbie ujawnienia i przesłania myśli ludzkiej dziewczynie, w dodatku byłby to drugi raz (potwierdzono, że się zdradziłeś). Jak wiesz, to jedno z najcięższych przestępstw, jakie jeden z nas może popełnić. Jeszcze żyjesz, co powinno przynajmniej trochę cię zdziwić. Zamiast jakoś zainteresować się swoim losem, masz go gdzieś, a jedyne pytanie jakie zadajesz, dotyczy tej nieszczęsnej dziewczyny, która według naszych praw powinna leżeć trupem razem z tobą. - blondyn zamilkł na chwilę, szeroko otwierając oczy i patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem.  - Co do jasnej cholery jest z tobą nie tak?
Alexander otarł płynącą po brodzie strużkę krwi wierzchem dłoni.
No właśnie, co było z nim nie tak?
Nie potrafił odpowiedzieć.

Unikał wzroku towarzysza, uparcie wpatrując się w własne dłonie. Podciągnął kolana pod brodę obejmując je ramionami. Minęły może dwie minuty, po których Sebastian stracił cierpliwość.
- A pierdol się - prychnął. - Nie musisz mi się tłumaczyć, ale byłoby to miłe, choćby ze względu na starą znajomość... - tu znacząco spojrzał na Alexa. - Wiedz, że Viljar ci nie odpuści. On nigdy nie odpuszcza.  - powiedział twardo. Milczał przez chwilę. - Jeśli nic mi nie powiesz, nie będę w stanie cię bronić... - dodał niemal szeptem.
-Masz papierosa?
Blondyn ogromnymi oczami spojrzał na Alexandra. Ten, jak gdyby nigdy nic, wyprostował się i oparł plecy o ścianę, kierując obojętny wzrok na sufit. Dopiero po chwili dostrzegł zdziwienie przyjaciela.
-No co? - Alex uniósł brwi.
-Od kiedy palisz?
-Od teraz.
Sebastian zaśmiał się, po czym powolnym ruchem wyjął srebrna papierośnicę i podał ją przyjacielowi. Alexander przez chwilę obracał przedmiot w dłoniach. W końcu wyjął jednego papierosa i umieścił go w kąciku ust. Już miał zapytać o ogień, kiedy usłyszał cichy trzask i papieros zapalił się sam.
-Nie ma za co. - powiedział spokojnie blondyn, chowając papierośnicę do kieszeni.
-Ty...?- zaczął Alex, jednak przyjaciel nie dał mu dokończyć.
-Wyższy poziom wtajemniczenia. Jeśli uda ci się przeżyć jeszcze jakieś 200 lat, możesz się bardzo zdziwić nowymi talentami.
Alexander uśmiechnął się krzywo. Jeśli uda się przeżyć... Ta..
Zdawał sobie sprawę, że nazwanie jego sytuacji kiepską, jest zwykłym niedomówieniem. Niespodziewanie jednak nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Ciągle liczyła się tylko dziewczyna. Myślał o jej zielonych oczach, czarnych włosach, łzach na policzkach... Niemal czuł dotyk jej ciała, rozpamiętywał chwilę, gdy trzymał ją w objęciach. Wydawało mu się, że jest w stanie nawet czuć jej ból. Raniło go wspomnienie pokaleczonych dłoni. Lecz dlaczego?
Nie pamiętał, by jako człowiek kiedykolwiek czuł coś takiego. Z drugiej strony, ludzkie życie było dla niego tylko mglistym zlepkiem niepowiązanych scen. Nie wiedział, jakim był człowiekiem, z pełną świadomością mógł jednak przyznać, że po przemianie nie za bardzo się sprawdził. Pomimo starań nadal był największym słabeuszem wśród znanych Kawalerzystów. Był również najmłodszym, który stracił Królową.
Drgnął.
Wydawało mu się, że znalazł porównanie do obecnego stanu. Ale... Było ono absurdalne. Zdecydowanie zbyt pokręcone, by można je uznać za prawdziwe. To przecież niemożliwe, żeby...
W tej samej chwili usłyszał zbliżające się kroki za ścianą.
Sebastian w mgnieniu oka wstał, stając na środku pomieszczenia gotów do walki w razie konieczności. Jego prawa dłoń zmieniła się; długie i ostre pazury w kolorze srebra były tymi samymi, które przebiły nie tak dawno ciało Alexa.
Sam Alexander odrzucił papierosa i nieporadnie stanął na nogi. Więzy trochę mu przeszkadzały. Obaj wiedzieli, że niewiele mogą zdziałać - kroki należały do kilku osób. I domyślali się, kim one są.

To mogła być ostatnia szansa, żeby zwierzyć się przyjacielowi z swoich podejrzeń.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a Alexander przełknął ślinę.
-Ona jest Królową. - powiedział. -Wiem, że to niemożliwe, ale czuję ją dokładnie jak Katherine.

Alexander V

Ostrzeżenie! 
W poście występuje słownictwo uznawane za wulgarne. Czytasz na własne ryzyko! 

_________________________________________________________________

Ciemność.
Nieznana przestrzeń. Nie widać granic, nie czuć dotyku.
Jakby zawieszony w czarnej otchłani.
Lecz... Kim jest?
Brak tożsamości. Brak ciała. Brak wspomnienia. Brak... wszystkiego.
Co się stało? Jak tu trafił?
Nikt w Nicości.
Tak wygląda śmierć?
...Czym jest śmierć?
Ciemność. Wciąż ciemność.
Nagle... Coś szarpie do przodu. Uczucie ruchu w pustce. Wybuch bieli.
Głos.

~*~

-Ale serio, ciebie naprawdę zdrowo popierdoliło!
Krzyk wyrwał go z głębokiego snu. Alexander otworzył oczy i niemal natychmiast je zamknął oślepiony ostrym światłem. Po chwili podjął kolejną próbę, i ta zakończyła się nieco lepiej. Nieprzytomnie rozejrzał się, chcąc zidentyfikować miejsce, w którym się znalazł.
-Ej, Ziemia do Alexa! - ten sam głos co wcześniej, dźwięk uderzenia, a następnie piekący ból na policzku. -Będziesz się musiał nieźle tłumaczyć.
Spojrzał prosto przed siebie, napotykając wpatrzone w niego gniewne oczy.
Przełknął ślinę, a do repertuaru dołączył kolejny ból. Skrzywił się. No tak, potrzeba czasu by całkowicie wyleczyć wszystkie rany. Przez chwilę zastanawiał się, czy będzie w stanie mówić. Powinien zaryzykować?

Nim zdążył się namyślić, oberwał jeszcze raz. Zrezygnował z prób mówienia by dokładniej przyjrzeć się bijącemu. Tak jak się spodziewał, znał tego człowieka. Choć... człowiek to nie do końca odpowiednie słowo.
-S-Sebastian...-wymamrotał.
Mężczyzna przewrócił oczami, a po chwili uśmiechnął się szeroko. Poprzedni gniew nagle się ulotnił.
-Przynajmniej poznajesz starego kumpla. Już myślałem, że jakieś robactwo zeżarło ci mózg.
Alexander obserwował, jak jego towarzysz oddala się i zaczyna maszerować tam i z powrotem wzdłuż przeciwnej ściany. Na twarzy faceta widniał wyraz głębokiego zamyślenia. Zmienny jak zwykle...
Alex miał teraz dobrą okazję, by przyjrzeć się otoczeniu.
Wilgotny i dość ciemny pokój, którego ściany tworzyły nieoszlifowane belki starego drewna.
Podłoga, a właściwie klepisko, z górą kurzu w kątach i połamanym drewnianym krzesłem po prawej stronie pomieszczenia. Na przeciwległej ścianie znajdowały się prawie niewidoczne drzwi, zbudowane z tego samego rodzaju drewna co ściany. Nie było żadnych okien; jedynym źródłem światła była samotna goła żarówka, wisząca na kilku centymetrach kabla na środku sufitu. Świeciła bardzo słabo, przez co w kątach panował półmrok. Pomimo tego raziła jego oczy, dopiero teraz przyzwyczajające się do jasności.
Sam Alexander siedział na ziemi obok niedbale rzuconej skrzynki po owocach. Ze zdziwieniem dostrzegł, że kostki i nadgarstki ma związane sznurem. Pociągnął. Mocne węzły.
Dał sobie spokój, słusznie zauważając, że są teraz jego najmniejszym zmartwieniem.
Skierował swój wzrok na Sebastiana.
Niewiele się zmienił przez ten czas. Wysoki, szczupły i muskularny, dzięki wielu godzinom treningów. Szopa blond włosów do połowy pleców i niesforna grzywka sięgająca podbródka; wciąż odsuwał ją z twarzy w górę, mechanicznym już gestem. Twarz o dość subtelnych rysach, można nawet zaryzykować określenie "kobiecych"; pełne wargi, krótki i całkiem zgrabny nos, ozdobiony kilkoma piegami, stalowo-zielone oczy. Wystające kości policzkowe i męska linia żuchwy, sprawiające, że policzki wydawały się lekko wklęsłe. Do tego skórzana kurtka z rękawami podwiniętymi do łokci, na nadgarstku kilka srebrnych bransoletek i skórzana pieszczocha nabita ćwiekami; obcisłe ciemne spodnie, czarne glany z niebieskimi sznurówkami na nogach.
W normalnych okolicznościach cieszyłby się z tego spotkania.
Nie widzieli się już od kilku miesięcy. Właściwie stracili kontakt niedługo po "Przeklętej Nocy", jak zwykli ją nazywać. Wzdrygnął się na samą myśl.

Obaj należeli do tej samej Królowej, ich status jednak się różnił.
Sebastian był najlepszym z wojowników i obrońców Katherine. Dodatkowo łączyło ich podobne poczucie humoru, dlatego czasami wzywano go, gdy Królowa miewała zły nastrój. Cieszący się powszechną sympatią i szacunkiem, sypiący żartami pomimo zmiennego charakteru. Krążyły plotki, że jest ulubieńcem i najbardziej prawdopodobnym Mężem.
Alexander był najmłodszym Kawalerzystą. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza ciągłym zamyśleniem i melancholią. Starsi stażem Rycerze trzymali go na dystans, jedynie Sebastian, wyznaczony jako jego opiekun, utrzymywał z nim w miarę przyjacielskie stosunki. Co więcej, często ratował mu tyłek, kiedy nieopatrznie zaraził Katherine swoim smutkiem.
Nie miał szczególnych wojskowych talentów, za plecami nazywano go zabaweczką i kaprysem Królowej.

Po ataku Demonów Snów blondyn został najstarszym żywym Kawalerzystą. Już wtedy jego zdolności walki były szeroko znane, dlatego został gorąco przyjęty, kiedy tylko wyraził chęć przyłączenia się do Viljara. Ba! W krótkim czasie stał się jednym z przywódców, wyspecjalizowanym w zajmowaniu się trudnymi przypadkami. To właśnie niepokoiło Alexa.
Czy dziewczynie zagrażał wyjątkowo paskudny Demon? Czy Sebastian pozbył się go? Czy w tej sytuacji dziewczyna jeszcze żyje? Uporczywe myśli nie dawały mu spokoju.
Nagle blondyn przerwał maszerowanie i spojrzał prosto na Alexandra. Przygryzał wargę wciąż intensywnie o czymś myśląc. Podszedł kilka kroków do przodu, w efekcie stając tuż przed skrępowanym kolegą.
-I co ja mam z tobą kurwa zrobić? - westchnął, klękając obok Alexa. - Zjebałeś.
Nie wiedział o co chodzi. Po co ma cokolwiek robić z nim? Teraz liczy się dziewczyna i Demon, który mógł ją dopaść. Bo... Sebastian sobie poradził, prawda? Zawsze sobie radził. A to, że sam zjebał... Doskonale o tym wiedział. Zawsze, czegokolwiek się dotknął, cokolwiek zrobił.
Poczuł nagłe ukłucie niepokoju. Blondyn przeklinał trochę częściej niż zwykle. Kiedyś oznaczało to wpływ silnych emocji. Czy nadal tak jest?
Dlaczego Sebastian miałby czuć jakieś silne emocje?
Mózg Alexandra bardzo powoli budził się do życia.
-Czy.. Czy coś się jej stało? - wyrzucił siebie, patrząc w zielone oczy z nadzieją, że się myli.
Blondyn znieruchomiał na chwilę, z niedowierzaniem spoglądając na przyjaciela, następnie z całą siłą uderzył go prawym sierpowym w twarz.


Sztokholm, 24 grudnia, 3:15

 Miasto oświetlone świątecznymi dekoracjami. Choinki, lampki, migoczące gwiazdy... atmosfera Bożego Narodzenia. Nieliczni przechodnie, podążający w tylko sobie znanych kierunkach.
Lodowate powietrze sprawiające, że za każdym ciągnął się obłoczek pary. Twarze zakryte szalikami, postawione kołnierze.
Most Västerbron.
Samotna postać wtapiająca się bezruchem w tło.
Opierający się o barierkę wysoki i barczysty osobnik.
Ciemne ubranie bez jakichkolwiek znaków szczególnych. Długie, kruczoczarne włosy zakrywające twarz. Ukryte w mroku oczy, trzydniowy zarost na silnie męskim obliczu. Ciężkie buty, na dłoniach rękawiczki bez palców. Na kilku paznokciach zdrapane resztki czarnego lakieru. Papieros między palcami prawej ręki. Strużka dymu leniwie rysująca wzory w mroźnym powietrzu.
I nagły ruch, zakłócający spokojną scenerię.

Einar Rasmusson głęboko zaciągnął się papierosem. Niespiesznie wypuścił dym, kierując swoje spojrzenie na wody Riddarfjärden.
"A gdyby tak skoczyć? " - przemknęło mu przez myśl. Skwitował to krzywym uśmiechem. Nie był w stanie zliczyć, ile razy planował własną śmierć. Tak właściwie... co go powstrzymywało? Nie miał nic, żadnego powodu, dla którego mógłby żyć.
- Może po prostu chciałbym być bardziej oryginalny niż te masy samobójców z okresu świąt? -westchnął, po czym zniżył trochę głos - Jeszcze by sobie ktoś pomyślał, że tęsknię za rodziną. Że tęsknię za kimkolwiek. Ble.
Jeszcze raz wciągnął dym w płuca, zamykając na chwilę powieki.
-Co przeszkadza ci w byciu jednym z wielu? - cichy głos mówił mu prosto do ucha.
Einar zakrztusił się, szeroko otwierając oczy. Spojrzał w bok, chcąc sprawdzić, komu udało się podejść tak blisko. Chwilę wcześniej nikogo tu nie było, mógłby przysiąc. Poza tym, nie słyszał kroków...
Był pewny, że ma zwidy.
Krótkowłosa blondynka z tęczówkami w odcieniu fioletu, uśmiechająca się do niego lekko. Pod jej prawym okiem widniał dziwny malunek błyskawicy. Niezwykle piękna.
Serce zaczęło mu walić. Coś było nie tak.
-Vega... Dałabyś spokój. - Kolejny głos, tym razem w oddali. Rzucił okiem w jego kierunku. Druga dziewczyna, Azjatka, równie oszałamiająca jak blondynka. Teraz zrozumiał, co sprawiło, że scena ta wyglądała jak złudzenie. Obie miały na sobie cylindry i fraki, co przy takim mrozie wydawało mu się wręcz niewyobrażalne.
-Cz-czego chcecie? - wykrztusił z siebie, błądząc wzrokiem między jedną a drugą.
-Jesteś Einar Rasmusson, prawda? - powiedziała szybko blondynka.
Spojrzał jej w oczy i powoli skinął głową. O co im chodzi?
-Świetnie! - Vega mrugnęła do swojej towarzyszki. - A teraz odpowiedz na moje pytanie.
Widząc jego skołowaną minę blondynka zaśmiała się lekko. Była urocza, gdy się śmiała, nawet gdy ten śmiech podszyty był drwiną. Poważniejąc spojrzała mu prosto w oczy.
-Pytałam: Co przeszkadza ci w byciu jednym z wielu? - rzuciła puszczając do niego oko.
-To nudne - wypalił natychmiast. -Po co być jednym z wielu, skoro można być Kimś?
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Vegi. Poczuł dziwne ciepło, którego nie rozumiał. Całkiem zapomniał, że nie są tu sami. Oczarowała go.
-Tego właśnie szukałam. - nie przestając się uśmiechać, zbliżyła się do niego. Złapała jego kurtkę tuż pod szyją i przyciągnęła do siebie. Jego serce pompowało krew coraz gwałtowniej, a ich nosy niemal stykały się ze sobą. -Obiecuję, że już nie będziesz się nudził.
Ostatnim co poczuł był dotyk jej warg na swoich.
Stracił przytomność.

~*~

W miejscu, gdzie wcześniej stał czarnowłosy mężczyzna, leżał dymiący jeszcze niedopałek.

~*~

Na pustej ulicy zerwał się wiatr.

Alexander IV

Od autora:
Można powiedzieć, że nastąpiła mała reaktywacja bloga, przynajmniej z mojej strony. Nie wiem, jak długo potrwa, pewnie bardzo krótko, ale zawsze to jakieś popchnięcie historii do przodu. 
Postanowiłem wrócić, ponieważ Pewna Przyjaciółka bardzo chciała poznać dalszy ciąg, a mnie naszła ochota na pisanie. 
Podejrzewam, że obecne fragmenty mogą się różnic od pierwotnej wersji, pracuję jednak nad powrotem do tamtego stylu. Mam nadzieję, że będzie Wam się miło czytało i zostawicie po sobie jakieś komentarze ;) 
Pozdrawiam Wszystkich Czytających, 
Wasz Dziwek Szatana 


PS. Dla Victorii specjalne pozdrowienia od Vegi i Xiayu :D 
PS 2. Reaktywacja bez porozumienia z autorką historii Gabrieli. 
______________________________________________


Wciąż nie rozumiał, co jeszcze tu robi. Wykonał swoje zadanie, pozbywając się Demona. Powinien był już dawno stąd odejść.
Ale nie mógł.
Co trzymało go w tym miejscu?

Spacerował okolicznymi uliczkami, sondując otoczenie przy pomocy zmysłów. Zwłaszcza tym wewnętrznym, który zawsze zapowiadał zagrożenie i pozwalał go uniknąć.
Niczego nie wyczuwał.
Był tu zupełnie sam.
Cicho westchnął znów spoglądając w rozgwieżdżone niebo.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. O co chodziło Demonowi? Kim była ta dziewczyna? Skąd pomysł, że mógłby być jej Kawalerzystą? Przecież wyraźnie nie należała do jego świata…
Nagle coś wyrwało go z zamyślenia. Rozejrzał się błędnym wzrokiem dookoła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z czyjejś obecności. Do jego uszu doszedł cichy płacz. Podążył za dźwiękiem, korzystając z swoich maskujących zdolności.
Zobaczył ją.
Ta sama zielonooka dziewczyna, którą uratował przed upadkiem. Biegła prosto przed siebie, przecinając miejsce ich wcześniejszego spotkania. Znów poczuł znajome szarpnięcie, w tym samym momencie dostrzegając, że po raz kolejny straciła równowagę. Ruszył do przodu.
Następnym, co zobaczył, był zabarwiony purpurą lód.
Nie zdążył?
Nie… Dopiero teraz poczuł ostry ból przeszywający ciało i gorącą krew spływającą z rany na piersi. Spojrzał w dół, dostrzegając pięć długich pazurów wystających z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jego mostek. Wyglądały znajomo. Czy miał rację? Ostrożnym ruchem odwrócił głowę, chcąc dostrzec napastnika i potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie zdołał tego zrobić, gdyż nowa fala bólu ugodziła w jego zmysły. Agresor wyrwał pazury i uderzył Alexandra w tył czaszki. Ten upadł na kolana, bezgłośnie łapiąc powietrze.
Dziewczyna była tuż obok, jednak nie mogła go dostrzec ani usłyszeć. Wciąż płakała. Chciał ją jakoś pocieszyć, niestety wszelkie próby przekazania myśli tłumił ból. Dlaczego płacze? Czemu wróciła? Kim jest? Jak to się dzieje, że reaguje na nią tak, jak na swoją Królową? Dlaczego...
Nagle zmroziła go nieprzyjemna myśl. Całkiem zapomniał o napastniku. Myśl Alex, myśl. Skupił się na przesłaniu dziewczynie nakazu ucieczki. Już prawie mu się udało, gdy pazury po raz kolejny zagłębiły się w jego ciele. Tym razem przebiły mu gardło. Krztusząc się własną krwią upadł na lód obok niej.
 Widząc jej ciało wstrząsane szlochem sam odczuł dziwny rodzaj bólu. Zupełnie inny, niż ten fizyczny. Całkowicie mu nieznany. Wyciągnął drżącą dłoń w jej stronę.
Już prawie dotykał jej czarnych włosów, gdy jego myśli spowiła ciemność.

Gabriela

Dziewczyna biegła potykając się o własne nogi. Śnieg zgrzytał pod jej nogami, a dookoła królowała ciemność nocy. Wiatr cicho wył pomiędzy gałęziami drzew. Gabriela minęła zakręt i wybiegła na drogę gdzie jeszcze niedawno stała. Nie zatrzymała się nawet na chwilę. Nie oglądając się za siebie pobiegła dalej. Pośliznęła się na lodzie i całym ciałem upadła na ziemię kalecząc sobie dłonie i policzek o lód. Podkuliła nogi pod siebie i zaczęła głośno płakać. Krew z jej pokaleczonych dłoni zabarwiła lód na purpurowy kolor, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Podobnie jak na zimno. Nie było na świecie osoby, która by się teraz o nią martwiła. Wiatr szumiał pomiędzy gałęziami drzew zdmuchując z nich świeże płatki śniegu. Ciche szlochanie odbijało się echem po okolicy.

Paryż, 23 grudnia, 05:33



 Chłopak szybkim krokiem przemierzał ulice Paryża. Mrok, padający z rzadka śnieg i przenikliwy chłód. Z jego ust unosiły się obłoczki pary, gdy mijał wystawy i skryte w ciemności boczne uliczki. W pewnym momencie skręcił w jedną z nich. I kolejną.
Przemykał jak najszybciej starając się za wszelką cenę unikać wzroku napotykanych gdzieniegdzie typów, stojących w bramach
czy też wejściach do zapadłych kamienic.
Nie patrzył na zegarek, nie chcąc budzić jakiejkolwiek ciekawości zbirów. Choć bardzo go kusiło wstrzymywał się, przekonując świadomość, że i tak jest już spóźniony, a fakt 'ile?' nie ma żadnego znaczenia.
Znów skręcił i odetchnął z ulgą, widząc tylne wejście oświetlone samotną lampką nad prostokątem drzwi. Zbliżył się doń i wślizgnął do środka.
Przywitały go nieprzyjazne spojrzenia ludzi, których znał tak naprawdę tylko z widzenia. Spieszyli się i przemykali niczym duchy.
Westchnął. Skierował swoje kroki do szatni. Już po chwili stał w służbowym uniformie czekając na zamówienia.
~*~
Spiralnie skręconymi schodami dla personelu zmierzał na drugie piętro. Wąskim wejściem ukrytym za parawanem w japońskim stylu wyszedł na obszerny korytarz. Po jego lewej stronie mnóstwo wszelkiego rodzaju kanap, foteli i wielkich poduch, poustawianych w niezrozumiałym dla niego porządku. Po prawej zaś większe i mniejsze salki, do których wejścia ukrywały ciężkie zasłony w kolorze burgunda. Sektor VIP. Nie miał pojęcia, co niby takiego ciekawego w tym miejscu.
Salka numer 6. Największa z tego co wiedział. Delikatnie odsunął zasłonę. Wszedł, stanął w niewielkim przedsionku. Wyprostował się, poprawił ubranie starając się nie przechylić nawet minimalnie tacy niesionej w lewej ręce. Ruszył pewnym siebie płynnym krokiem. Zastukał lekko w framugę przyciągając spojrzenia dwóch kobiet obecnych w pomieszczeniu.
Ściana naprzeciw drzwi była cała ze szkła, zapewniając gościom pełny widok głównej sali klubu. Nie miał pojęcia cóż może być w tym takiego interesującego, jednak przywykł, że nie rozumie ludzi, których stać na coś więcej niż poziom 0.
I w tym pokoju było ciemno, rozświetlały go jedynie neony i lampy w odcieniach fioletu, które to świeciły za szybą.
Kobiety siedziały w miękkich fotelach odwróconych tyłem do szyby. Dostrzegł jednak wcześniej, że z namiętnością wpatrywały się w niczego nieświadomych ludzi, tańczących i bawiących się na dole.
Starał się nie patrzeć im w oczy. Większość Takich tego nie lubiła. Nie sposób było jednak nie zwrócić uwagę na intrygującą urodę i oryginalność kobiet.
Postawił na stoliku między fotelami dwie szklanki i karafkę z whiskey. Ukłonił się i rozpoczął odwrót.
- Czekaj. - wypowiedziała jedna z kobiet. Nie wytrzymał, spojrzał jej prosto w oczy. Uśmiechnęła się zmysłowo rozciągając karminowe wargi w uśmiechu. Zaparło mu dech, gdy ujrzał w pełnej krasie jej nieziemską postać.
Była niewielkiego wzrostu, niezwykle szczupłą Azjatką. Jej gęste rzęsy rzucały długie cienie na policzki pokryte cienką warstwą białego pudru. Oczy przypominały migoczące ciemną nocą gwiazdy. Włosy proste i czarne, z odcieniem fioletu spływały kaskadą na plecy i ramiona.
Na głowie jej spoczywał kapelusz, właściwie cylinder, przyozdobiony kilkoma czerwonymi piórami. Strojem zaś był klasyczny czarny frak, podkreślający jej kobiece kształty. W dłoni znowuż trzymała zgrabną laseczkę z zdawałoby się srebrnym uchwytem.
- Jak Ci na imię? - zapytała druga. Oszołomiony z trudem oderwał wzrok od pierwszej z nich. Widok owej drugiej wprost wmurował go w podłogę.
Krótkie włosy w kolorze platynowego blondu, biała niczym śnieg cera, ogromne oczy w chłodnym odcieniu fioletu. Asymetryczna grzywka zasłaniała lewą połowę jej twarzy, pod prawym okiem zaś widniał malunek błyskawicy. Obrana była podobnie jak jej towarzyszka, różnicą były jednak pióra – tej miały kolor błękitu. Uśmiechała się z wyczuwalną drwiną, jednak i od niej biła dziwna aura erotyzmu.
Chłopak nagle uświadomił sobie, że przestał oddychać. Szybko starał się opanować, co kobiety skwitowały jedynie wymianą porozumiewawczych spojrzeń. Niemal jednocześnie sięgnęły po szklanki upijając łyk.
Gdy już ustabilizował w miarę możliwości swój organizm znów na nie spojrzał. Patrzyły na niego wyczekująco. Pytanie. No tak, pytanie.
- Alain. Mam na imię Alain. - powiedział o wiele pewniejszym tonem, niż sam przypuszczał.
Blondynka uśmiechnęła się rozkosznie.
- Alain, Alain... - wymruczała. - Jakże przyjemnie, nie sądzisz Xiayu?
Znów wymieniły spojrzenia.
- Och tak... - westchnęła Azjatka lustrując uważnie chłopaka wzrokiem.
Był do tego przyzwyczajony, przynajmniej normalnie. Taka była też po części jego praca. Jednak tym razem czuł niezwykłą gorączkę rozpalającą jego wnętrze.
Blondynka wstała, i kocim krokiem zbliżyła się do chłopaka. W jednej dłoni wciąż trzymała szklankę, podczas gdy drugą powolnym ruchem przejechała po jego linii żuchwy. Stanąwszy na palcach ostrożnie ugryzła jego ucho.
- Ja nazywam się Vega. Ale nie będzie Ci to do niczego potrzebne. - wyszeptała.
Po tych słowach Alain z głośnym hukiem upadł na ziemię.


~*~

Gabriela

Kiedy otwarła drzwi pokoju usłyszała kroki. Ktoś szedł korytarzem w jej stronę. Przez chwilę nie umiała się ruszyć z miejsca, ale kiedy postać wyłoniła się z zalanego ciemnością korytarza ujrzała bardzo dobrze jej znaną twarz. Często towarzyszącą jej w koszmarach - zarówno tych we śnie jak i na jawie. To była twarz jej matki. Kobieta szła chwiejnym krokiem w stronę łazienki. Prawdopodobnie nawet nie zauważyła stojącej w drzwiach swojego pokoju dziewczyny. Gabriela westchnęła cicho i wróciła do pokoju zamykając za sobą drzwi. Spojrzała tęsknym wzrokiem w mrok na zewnątrz, który za niedługo zacznie ustępować miejsca światłu poranka. Nie miała szans na sen. Przynajmniej już nie tej nocy. Podeszła do szafki i wyciągnęła z niej czarny sweter w szare paski. Ściągnęła z siebie czarną bluzkę i wciągnęła na siebie sweter. Zdjęła spodnie, których nogawki były przemoczone od śniegu i naciągnęła inne, które przypadkowo znalazła na podłodze obok. Podeszła do dużego lustra i zapaliła małą lampkę nad nim. Wzięła szczotkę leżącą na półce obok i delikatnie zaczęła rozczesywać kruczo czarne włosy. W jej głowie wciąż rodziła się masa pytań na które być może nigdy nie pozna odpowiedzi. Złapała włosy w kucyka i chwyciła czarną kredkę do oczu. Delikatnie pomalowała nią powieki, a na rzęsy nałożyła czarny tusz do rzęs. Kiedy zgasiła lampkę nad lustrem drzwi do jej pokoju otwarły się, a do pokoju weszła ledwo trzymając się na nogach jej mama. Znów była pijana. Gabriela szybko wzięła buty i wsunęła je na stopy zapinając zamek.
- G-Gdzie się wybierasz?- wybełkotała kobieta robiąc kilka chwiejnych kroków w stronę dziewczyny.
- Jak najdalej od Ciebie. Znów jesteś pijana.- wymamrotała i chwyciła kurtkę z krzesła.
Gabriela ruszyła do drzwi i kiedy mijała kobietę ta chwyciła ją za włosy szarpiąc do tył. Dziewczyna złapała się parapetu okna żeby nie upaść. Kobieta pociągnęła ją w górę i zaczęła coś wrzeszczeć, ale Gabriela nie zwracała na to uwagi. Szybkim ruchem otwarła okno i wdrapała się na parapet. Kobieta znów pociągnęła za włosy, ale dziewczyna w porę złapała się otwartego okna. Gumka ześliznęła się z jej włosów i została w ręce kobiety. Gabriela szybko wyskoczyła przez okno i słyszała za sobą tylko przekleństwa i wyzwiska matki. Nie oglądając się za siebie przebiegła przez jezdnię i pobiegła w boczną drogę. Pobiegła w mrok który tak kochała. Po jej policzkach spłynęły gorące łzy. Podciągnęła nosem i zaczęła cicho chlipać. Dokąd ma teraz iść? Nie może wrócić teraz do domu. Biegła przed siebie. Jak najdalej stąd.

Alexander III


Odeszła.
Obserwował ją, nasłuchiwał, póki nie upewnił się, że leży w łóżku. Wtedy odwrócił wzrok, skupiając swoją uwagę na istocie zmierzającej w jego kierunku.
Ubrany w błękitną pikowaną kurtkę sięgającą połowy ud, czarne spodnie i brązowy kapelusz zasłaniający cieniem twarz. Z pozoru zwyczajny mężczyzna w średnim wieku. Z pozoru.
Był już niewiele, może pięćdziesiąt metrów od Alexandra. Szedł powoli, spokojnym krokiem.
Zaczyna się – pomyślał Alex uśmiechając się szeroko. - Aktorzy na scenie, widowni brak. Jak podczas każdego takiego spektaklu.
Wciąż uśmiechnięty pstryknął palcami lewej ręki. Jego kontury zaczęły się rozmazywać, zanikać. Po kilku sekundach w powietrzu wisiały tylko jego usta rozciągnięte w szaleńczym uśmiechu. I one zniknęły.

~*~

Zło karmi się przerażeniem.
Każdy kiedyś się bał. Czy na co dzień, czy w snach nawet o tym nie pamiętając.
Każdy.
Czy to z własnej woli, czy za Ich sprawą.

Większość poluje tylko nocami. Opatulają gęstą siecią swych macek niczego nie spodziewający się umysł. Wbijają jeden kieł. Wątpliwości, strach. Później spijają łapczywie to, co nękany umysł ofiary zdołał wytworzyć.
Niektórzy niszczą jednego. Inni całe miliony. Macki jednych prowadzą do szaleństwa, drugich sięgają ponad kontynenty. Gdy dotknie cię jesteś zgubiony. Tracisz całą swoją wolę i stajesz się zwykłą przekąską. Twoje życie nie ma już znaczenia. Od Niego tylko zależy, czy pozwoli ci wciąż trwać jak przedtem.
Wiele z nich doszczętnie niszczy, czerpiąc rozkosze z twej śmierci. Częstokroć to najlepsze, co możesz im dać. U większości ludzi największy strach to właśnie strach przed śmiercią. Choć zapewne niewielu przyzna się doń przed samym sobą.
Zło karmi się przerażeniem. Oni karmią się przerażeniem. Oni są Złem.


Już od wieków trwa walka, w której ludzie są tylko nieświadomym niczego obiektem.
Wojna toczy się właśnie o nich. Wszyscy chcą wykorzystać ich do swoich celów a jednocześnie zniszczyć przeciwnika.
Obiekty nie mają pojęcia o sprawie. Dokłada się największych starań by tak pozostało.

Przed około dwustu laty zawarto pakt między dwoma zwaśnionymi rasami. By ochronić ludzi usunięto wojska, wojowników, wycofano zbrojny front.
Siłą wprowadzono pokój, rozdzielając między siebie terytorium.
Szybko jednak wszystko zaczęło się sypać. Istoty wciąż pragnęły więcej, a też w ich naturze nie było ani trochę uczciwości.
Klasy rządzące wiodły prym w podwójnej grze, dbając jedynie o to, by ich ręce były czyste.
A pomniejsi władcy tworzyli armie w poszukiwaniu władzy lub zemsty.

Konflikt wciąż trwał, lecz wrogów pozbywano się skrycie. Zniknęło coś takiego jak otwarta walka. Królowały tajemnice i podstępy.
Jednej z ras o wiele bardziej zależało na ludziach – wszak byli oni Ich warunkiem życia, pokarmem. Dlatego to oni pragnęli bardziej.

Pewnego dnia, po kilku latach względnego spokoju, wybuchł konflikt ostateczny. O jednej porze wszyscy żywiący się strachem zaatakowali nieprzygotowanych wrogów.
Najważniejszych i najsilniejszych zniszczono. Niedobitki w postaci starców i kobiet musiały zacisnąć wargi i pogodzić się z nową sytuacją.
Uznani za niegroźnych zachowali swoje niewielkie posiadłości, jednak dawna chwała zniknęła, niczym pył rozwiany wiatrem.

Demony Snów popełniły jednak brzemienny w skutkach błąd. Nie doceniły kobiet.

Wykorzystując fakt, iż wrogowie kompletnie się nimi nie interesują stworzyły własną, ukrytą potęgę.
Miała na imię Villemo, i w starych księgach, przekazach, a także własnej naturze odkryła klucz.
Jej rasa mogła ratować ludzi przed śmiercią, dając im swoją krew. Miało to jednak swoją cenę. Człowiek ten stawał się podobnym do stwórcy, nie starzał się, nie mógł też umrzeć. Owszem, odnosił rany, ale goiły się one jakkolwiek poważne by nie były. Mógł również 'zmieniać' swoje ciało, przykładowo w diamentową broń. To była jednak indywidualna cecha każdego z nich.
Villemo stała się pierwszą królową, która poznała jaka moc drzemie w jej krwi. Stworzyła rasę Rycerzy. Kawalerzystów.
Odbudowała potęgę, jednak na innych niż wcześniej zasadach.

Od tamtej pory Królowe żyją miedzy sobą w zgodzie, rządząc każda nad swoimi grupami Rycerzy. Są oni ich armią, dzięki której trwają w spokoju i bez zmartwień, jakie mogłyby im przysporzyć Demony Snów.
Pokój znów jest utrzymywany jednak jedynie dlatego, iż rasy nie chcą wchodzić sobie w drogę. Każdy żyje i snuje podstępne intrygi tylko na własny rachunek.
Istotę jawnie wszczynającą zbrojne konflikty traktuje się z pogardą i odrzuceniem.


Był jeszcze jeden. Viljar. Ostatni z ocalałych. Żył w ukryciu, przemieszczając się z miejsca na miejsce. W sercu wciąż chował urazę do Demonów, żyjąc pragnieniem zniszczenia ich wszystkich. To jego zemsta – Demony te pozbawiły go jedynej, którą naprawdę kochał. Była człowiekiem i największą słabością Viljara. By go zniszczyć, właśnie to perfidnie wykorzystano.
Wtedy... Błąkał się samotnie po świecie żyjąc jedynie nienawiścią.

Zdarzenia pewnej grudniowej nocy także wpłynęły na sytuację i bieg przyszłych wydarzeń.
Miało to miejsce w pewnej niewielkiej Norweskiej wiosce gdzie mieszkała Ingrid. Była ona królową oficjalnie panującą nad ogromnymi okolicznymi terenami, jednak w praktyce w zupełności wystarczał jej domek, ogród różany i sad.
Nie przejmowała się władzą, nie obchodziła jej ta cała polityka i zimna wojna. Chciała żyć w ciszy i spokoju. Miała jednego Rycerza. Imię jego brzmiało Karl, a pochodził z sąsiedniej wioski. Nie był wojownikiem, strażnikiem czy niewolnikiem. Był zwykłym chłopakiem, który kochał i został pokochany przez kobietę należącą do innej rzeczywistości. Uczyniła go Rycerzem by mogli być razem. I byli.
Do czasu.

Jeden z potężnych władców Demonów postanowił zagarnąć dla siebie terytorium Ingrid. Było tam mnóstwo podatnych ludzi. Istny Raj.
Był osobą gwałtowną, lubującą się w działaniach siłowych. Nie pytał o nic.
Zaatakował, akurat wtedy, gdy Karl przebywał w najbliższym mieście.
Ingrid została zamordowana, jej własność skradziona.
Pozostał tylko Kawalerzysta, pragnący zemsty.

Podobna historia miała miejsce nie tak dawno temu. Zginęła Królowa Katherine, zostawiając po sobie trzydziestu pięciu Rycerzy.
Byli oni jednak jej niewolnikami, spętanymi sidłami miłości, zarówno fizycznej jak i emocjonalnej. Łączyła ich przyrzeczona więź.
Z jej powodu wielu niedobitków z rozpaczy i tęsknoty popełniło samobójstwa. Pozostało jedenastu.

W wyniku podjętych starań odnaleźli oni i dołączyli wraz z Karlem do Viljara.
Wszystkich jednoczył wspólny cel.
Walcząc z Demonami stali się odrodzonym zbrojnym ramieniem Rodu. Nie podlegali jednak żadnym prawom i zwierzchnictwom. Mieli własne zasady i tylko ich przestrzegali.
Pierwszą z nich była zemsta. Drugą – niszczenie wroga. Trzecią zaś.... ukrywanie swego istnienia za wszelką cenę. Także przed ludźmi.
Tylko tyle o nich wiedziano, zdradzenie szczegółów zaś karano śmiercią ostateczną.
Dołączenie do nich było rzeczą na całe życie.
Jednakże... Egzystencja Kawalerzystów bez swych Królowych nie ma żadnego sensu i znaczenia. Stąd też bez wahania oddali swoje życia w imię sprawy.

 ~*~
Alexander przeniósł swą postać za plecy idącego mężczyzny.
Zwykły człowiek nie byłby w stanie zobaczyć czarnej aury bijącej od jego oczu jak i równie czarnych widmowych macek biegnących w stronę pobliskich okien oraz mieszkań. Tak, Demon spijał strach tu mieszkających, jednak był lekkim długodystansowcem. Nie potrafił niszczyć.
Żadne wyzwanie.
Alex wysunął przed siebie prawą rękę. Miast dłoni miał ostro zakończony jakby metalowy kieł.
Nie czekając ani też się nie zastanawiając przebił serce Demona stojącego przed nim.
Pierś tamtego unosiła się i opadała łapiąc ostatnie chwile życia.
Alexander wyszarpnął dłoń spoglądając z satysfakcja na błyszczące pod warstwą krwi srebro. Uśmiechał się.
Demon upadł na kolana. Jego ciało godziło się z nadchodzącym. Macki zniknęły, tak jak i blask oczu. Teraz wyglądał jak normalny człowiek.
Jesteś jej Kawalerzystą? - wychrypiał.
Uśmiech na twarzy chłopaka zniknął, mina wyrażała jedynie szok.
O kim Ty.. co? - wykrztusił.
Jednak w tym samym momencie mężczyzna skonał, pozostawiając Alexandra bez odpowiedzi.
Jego zwłoki zamieniły się w szary pył, który natychmiastowo porwał nagły podmuch wiatru.
Alex stał nieruchomo przez chwilę. Spojrzał w niebo, jeszcze bardziej zagubiony niż przedtem.

Gabriela

Stanęła prosto z szeroko otwartymi zielonymi oczami, kiedy poczuła muśnięcie w umyśle. Taki ciepłe, delikatne, jak muśnięcie skrzydeł motyla. Na jej policzku wykwitły rumieńce. Na chwilę wstrzymała oddech. Nie chciała żeby ta chwila przeminęła. Dopiero po chwili dotarło do niej co przekazał jej chłopak. Odwróciła się i ruszyła w stronę domu oglądając się ostatni raz w ciemność za sobą.
- Trzymam Cię za słowo.- wyszeptała.
Wiedziała, że ją słyszy. Że dalej tam jest. Czuła to.

Cicho weszła przez okno do domu i ruszyła w stronę łóżka powoli rozbierając się. Ściągnęła buty, które dalej były zaśnieżone i kurtkę na której śnieg powoli zamieniał się w krople wody, które spływały po materiale niczym łzy po policzku. Tak jakby płakały ponieważ znów jest w domu, jakby płakały za tym co przeminęło. Chwila bezpieczeństwa i ciepła. Właśnie... Chwila. Nic nie trwa wiecznie. Pomyślała. Spojrzała tęsknym wzrokiem za okno w ciemność z której przed chwilą wróciła. Czy to na prawdę był dopiero początek? Miała taką nadzieję. Położyła się i otuliła kołdrą. Kiedy poczuła ciepło znów zobaczyła jego szkarłatne oczy. Myśl o tych pięknych oczach przerwał jej dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzała na zegarek. Była 5:15. Kto mógł o tej porze przyjść? Podniosła się z łóżka i włożyła na nogi kozaki na których śnieg już stopniał i ruszyła do drzwi.

Alexander II




Oddychał głęboko opierając się plecami o pień drzewa. Jego oczy były zamknięte. Czuł niecierpliwe walenie swojego serca, jednak nie wykonał żadnego ruchu.
Była tam. Wciąż była.
I wołała go.

Nie rozumiał co się z nim dzieje. To dziwaczne pragnienie wyjścia z ukrycia i zobaczenia jej jeszcze raz. Szeptało w jego umyśle delikatnym i słodkim głosikiem, uwodzącym, a jednocześnie wymuszającym poddanie się. Niemal uległ, odsuwając się od drzewa na odległość kroku.
Chwila wahania.
Kamienna twarz nie zdradzała najmniejszym choćby drgnięciem burzy myśli i walki z samym sobą jakie musiał odbyć. Jakie odbywał, w tym krótkim momencie – ale dla niego był on niczym wieczność.
Westchnienie rezygnacji.
Powrócił do poprzedniej pozycji. Odrzucił głowę w tył, otworzył swe szkarłatne oczy gubiąc wzrok w sklepieniu pełnym gwiazd.
Wiele dla niego znaczyły, tylko do nich mógł wznosić nigdy nie wysłuchane modły i błagania. Jedyne towarzyszki jego samotności.
Błyszczały ostrzegawczo i z przestrachem, jakby bały się za niego. I o niego.
Nie liczył się z tym jednak, wsłuchując się w dźwięk bicia serca dziewczyny.
Teraz niezwykle pragnął, by odeszła.
Czas upływał, a nieliczni mieszkańcy powoli budzili się do życia. I ktoś jeszcze. Szedł powoli sąsiednią ulicą, kroki jego potęgował skrzypiący śnieg. Kilka minut i tu będzie.
Alexander nie bał się o siebie – był wszak niewidoczny dla takich jak on. Ale dziewczyna...

Pokręcił głową. Już złamał zasady. Cóż za różnica zrobić to kolejny raz.
Skupił się, kierując swoje myśli w kierunku zielonookiej – to chyba nie było strasznym wykroczeniem? - i zaszczepiając w jej głowie ciche słowa.
„Wracaj do domu, moja Mała. Ktoś się zbliża, odkryje Cię. Już najwyższy czas...
I nie martw się, to dopiero początek...”

Sam jednak nie wiedział do końca, o co mu chodziło.
Znów spojrzał w niebo, na wrogie teraz spojrzenia swych jedynych towarzyszek, gwiazd.
Westchnął. Już nie mógł ich poprosić o odpowiedź...

Gabriela

Objęła się ramionami i stała w szoku jeszcze chwilę. Kim on był? Co tutaj robił o tej porze? Czy słyszał co mówiła? Widział jej łzy? I dlaczego ja uratował? Ją, największą porażkę tego świata. Myśli zostały zepchnięte na bok bo jej umysł teraz całkowicie zapełniło jego spojrzenie. Spojrzenie tych czerwonych oczu. Tak przestraszone i pełne szoku jak by sam nie wiedział co tu robi i dlaczego jej pomógł. I ten mocny uścisk kiedy ją złapał... Ciepło. Poczuła się po raz pierwszy tak bezpieczna. Chciała usiąść na śniegu, ale szybko się otrząsnęła. Przecież przed chwilą ktoś odkrył, że wymyka się w nocy. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca, a chciała jak najszybciej uciec stamtąd. Poczuła jak trzęsą się jej kolana. Nagle ogarnęła ją tęsknota za tym uściskiem. Rozejrzała się i przemierzała wzrokiem każdy ciemny zakamarek. Gdzie on jest? Błagam bądź tu jeszcze.
- Gdzie jesteś? Proszę pokaż się!- zawołała, a jej słowa odbiły się echem.
Odpowiedziała jej tylko cisza, ale uparcie czekała jeszcze. Wiedziała, że nie odszedł.

Alexander I





Stała sceneria nocy w zimie. Spokój, cisza, prószący leniwie drobny śnieg.
Nieruchoma ulica, skąpana jedynie światłem ulicznych latarni.
Martwota i pustka biły od tego miejsca, ubogiego teraz w jakiekolwiek oznaki życia.
Była noc. Czas snu.
Dla wszystkich zdawałoby się... Poza Nim.

Odkąd Księżyc zapanował nad gwiaździstym niebem, nie ruszył się z obranego przez siebie stanowiska. Nie zważając na śnieg czy też zimno, stał, wpatrując się w mroki ulicy i domów. Nie wiedział czego szuka, jednak nieznośne pragnienie pchało go tu co noc.
Zastój i monotonia zostały dziś już jednak przerwane, ale nie skarżył się z tego powodu.
Ona.
Wyszła z domu, na spacer, rozglądając się jakby w obawie przed złapaniem.
W tym momencie wprost kochał swój dar wtapiania się w mrok.. Stawał się niedostrzegalny dla ludzkich oczu. Niesłyszalny dla ich uszu. Niczym duch.
Podążył za nią. Przez chwilę zawahał się. Ale nie, nie zauważyła jego obecności. I dobrze.
Usłyszał jej głos. Mówiła coś.
Wsłuchiwał się w jego delikatną melodię, ignorując dziwne ciepło, które go ogarnęło.
Po chwili zobaczył ślady łez błyszczące na jej twarzy. Poczuł dziwne ukucie w sercu, którego nie rozumiał. Tak jak i pragnienia, by wziąć ją w ramiona i sprawić, by łzy przestały płynąć.
Ale nie, powstrzymał się. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł zdradzać swojej obecności i istnienia.. Nikomu.
Takie były zasady.
Wciąż ją obserwował, gdy zawróciła i zmierzała z powrotem, do domu.
Niezauważony śledził ją, nieświadomie już sondując otoczenie w poszukiwaniu obcych.
Poczuł nagłe szarpnięcie wewnątrz, zapowiedź jakiegoś wypadku – któremu jeszcze mógł zapobiec. Dając ponieść się instynktowi niemal wyskoczył w przód. W samą porę.
Dziewczyna właśnie poślizgnęła się, co nieuchronnie prowadziło do wyrżnięca głową o lód. Złapał ją w ostatniej chwili, obejmując ramionami i tuląc do siebie. Ich oczy się spotkały. Czuł, że jego wzrok wyraża tylko przerażenie. I szok.
Tak szybko jak tylko mógł postawił ją to pionu wypuszczając z swych objęć. Upewnił się, że stoi pewnie na nogach, po czym zniknął niemal w panice.
Zdradził się.
To mógł być jego koniec.
Przerażało go jednak co innego.

Niewiele myśli poświęcił temu, że prawdopodobnie właśnie skazał się na śmierć.
Głowę jego wypełniły tylko jej oczy i ich zielony blask. Nie było w niej miejsca na nic innego.
A istoty takie jak on nie rozumiały czym jest samo zakochanie, a tym bardziej, jak wygląda rodząca się miłość...

Gabriela

Obudziłam się w nocy. Zegarek na mojej ręce pokazywał 03:02. Usiadłam i zwiesiłam nogi z łóżka. Przeczesałam palcami włosy i spojrzałam za okno. Na zewnątrz prószył lekki śnieg. Latarnia przy drodze lekko migotała. Wszystko było spowite śniegiem, a dookoła panowała cisza. Jakby cały świat spał, a śnieg otulił go niczym ciepłą kołdrą. Objęłam się ramionami i wzdrygnęłam z zimna. Powoli wygramoliłam się z łóżka i ubrałam na ramiona czarną bluzę. Podeszłam do okna i otwarłam je szeroko wpuszczając do środka zimny wiatr, który przyniósł mi na twarz kilka płatków śniegu. Nie zamykając okna podbiegłam do małej kupki ubrań i wyciągnęłam z niej dżinsy i i bluzkę. Ubrałam to szybko na siebie i poszukałam byle jakich skarpetek. Szybko naciągnęłam je na nogi i poszłam po kozaki. Zapięłam zamek przy każdym bucie i chwyciłam czarną kurtkę z krzesła. Ubrałam ją i wgramoliłam się na parapet. Zwiesiłam nogi za oknem i zeskoczyłam z parapetu. Śnieg cicho zgrzytnął pod moim ciężarem. Powoli ruszyłam w stronę bramy. kiedy tam dotarłam upewniałam się, że nikt nie zobaczy iż wymykam się z domu o 3 w nocy. Otwarłam furtkę i wyszłam. Ulica była pusta. Nie było słychać ani jednego auta. Przeszłam szybko na drygą stronę i ruszyłam małą boczną drogą w ciemność. Śnieg zgrzytał pod moimi nogami, a wiatr szumiał pomiędzy gałęziami drzew. Powoli szłam dalej, a śnieg prószył co raz bardziej zasypując moje ślady. Na moje czarne włosy spadały delikatne i małe płatki śniegu i po chwili topniały zostawiając po sobie tylko małą kropelkę wody.
"- To roje białych pszczół!- powiedziała stara babka.
- Czy małą także królową?- spytał chłopak, bo wiedział, że prawdziwe pszczoły mają królową.
- Naturalnie, że mają!- powiedziała babka.- Fruwa tam, gdzie się najgęściej roją. Jest większa od innych i nigdy nie odpoczywa na ziemi, odlatuje z powrotem w czarne chmury. Czasami w zimowe noce przelatuje przez ulice miasta i zagląda do wszystkich okien, a wtedy okna te zamarzają tak dziwnie, jak gdyby się pokrywały kwiatami." Zarecytowałam na głos.
- Królowa Śniegu, Hans Christian Andersen.- powiedziałam cicho do siebie, a z moich ust wydobył się duży obłok pary, który po chwili zniknął. Do moich oczu napłynęły łzy, który spłynęły po zaczerwienionym policzku od mrozu. Baśnie H.C. Andersena dostałam na moje 4 urodziny od dziadka i babci. Była to moja najcenniejsza pamiątka, jaka mi po nim została. Dziadek zmarł kiedy miałam 5 lat. Chodziłam wtedy do przedszkola. Otarłam policzki i spojrzałam w niebo pokryte czarnymi chmurami z których co raz mocniej padał śnieg. Zatrzymałam się na chwilę i patrzałam w niebo. Spuściłam głowę w dół i zacisnęłam powieki. Wzięłam kilka głębokich wdechów i niechętnie zawróciłam do domu. Jeśli ktoś mnie zobaczy spacerującą o tej porze będę miała przerąbane.

Czy kontynuować pisanie?